Hrabia Stanisław Męciński
Z Moich wspomnień o życiu towarzyskim w Warszawie Pauliny Wilkońskiej:
Hrabia Męciński — przezwany Mandarynem — był to sobie niby grand hiszpański, wyzuty z majątku, a drapujący się w tym większą butę rodową. Sławnym był jego proces, który Matce Boskiej Częstochowskiej wytoczył. Jakiś tam jego przodek, wychodząc na wojnę, złożył w klasztorze częstochowskim brylanty wielkiej wartości i kosztowności inne. O zwrot tych bogactw wytoczył zatem proces twierdząc, że były klasztorowi tylko do przechowania oddane, gdy, przeciwnie, zwierzchność klasztoru twierdziła, że one darowizną były. Proces na niekorzyść hrabiego Męcińskiego rozstrzygniętym został.
Był to mężczyzna wysoki, dość silnie zbudowany, lecz chudy, wyprostowany w krzyżu, ale nieco powłóczący nogi. Cery ciemnej, rysów ostrych, z zadartą dumnie brodą. Ręce, w których trzymał laskę, zakładał zwykle na plecach. I tak można go było dnia każdego w Ogrodzie Saskim spotykać. Gdyśmy z mężem siedzieli tamże na ławce, zwykle przysiadał się do nas. Lubił prawić o świetności swojego rodu i rozległych majątkach. Posłyszawszy nazwisko czyje zapytywał zaraz, jakim pieczętuje się herbem — których świadomość dość miał obszerną. Opowiadał o swoich różnych fatach i dowcipach, które zawsze Warszawę bawiły. Trąciły wszelako niekiedy cynizmem i czelnością pewną.
Otóż jeden z lepszych: Stał na Saskim dziedzińcu, gdy już zbierała się parada. A właśnie odbyć się miała przed którymś z książąt i jakimś gościem zagranicznym. Policjant przystępuje do niego i przemawia:
— Panie hrabio, tutaj stać nie można.
— A to, durniu, przynieś mi krzesło! — odpowiedział patrząc nań z góry.Innym razem znowu widział wchodzącego do restauranta francuskiego pana N.N., którego opinia publiczna potępiła jako podejrzanego o wydanie emisariusza w ręce moskiewskie, w jego chroniącego się lesie.
N.N. usiadł przy stole. Hrabia wszedł, obejrzał się wkoło, skinął mu głową i usiadł obok. Uradowany N.N. tą oznaką grzeczności, od którego jak od pariasa uciekali wszyscy, aż się porwał z krzesła, by mu ukłon oddać.
— Gorąco dzisiaj — wymówił hrabia ocierając pot z czoła. — A co to oni tu dziś mają? — i sięgnął po spis potraw.
— Może pan hrabia pozwolisz do mojego stolika? Bardzo proszę — zagadał ośmielony N.N. — I racz hrabia zadysponować wedle gustu, a miło mi będzie spełnić rozkazy.
— Pan dobrodziej jesteś podobno pan N.N.
— Tak jest, panie hrabio.
— Ano… — Męciński powstał ociężale. — Skoro pan dobrodziej wzywasz, bo inaczej ja byłbym zaprosił: nie lubię sam jadać — i usiadł przy stoliku pana N.N.
— Markier! — zawołał ten ostatni. — Racz pan hrabia wybrać potrawy.Męciński poprawił okularów. Poszukiwał coś tam, czytając spis podany, i wybrał, co tam znalazł najwykwintniejszego. N.N. czuł się szczęśliwy nad wyraz. I kazał podać jakieś wino wyborne i butelkę prawdziwego Cliquot.
Poczęli zajadać smacznie, rozmawiając o potocznych rzeczach.
Po czym hrabia już przy wetach i po szampanie zagadał:
— Pan dobrodziej jesteś ze *skiego.
— Jestem ze *skiego, panie hrabio.
— A, a! To zapewne syn pana Chryzostoma?
— Ojcu mojemu było imię Barnaba.
— Barnaba!… Nie znałem. A czy matka pańska nie była
z domu *ska?— Nie, panie hrabio.
— Ojcu było imię Barnaba… Pan mieszkasz w *skiem? —
Wyprostował się hrabia nagle i zadarł brodę. — Czy pan nie
jesteś z *?
— Tak, panie hrabio — zmieszał się N. N. i poczerwieniał.
— A fe! — hrabia porwał się jak oparzony i głośno zawołał: —
Markier! Markier! Podaj mi tam na ten stolik w kąciku czarną
kawę. Tutaj przy tym siedzieć nie mogę. Fe! fe!Zwrócił uwagę wszystkich — spojrzenia i śmiechy. Przybrał
wyraz wstrętu, pogardy i przy dalekim usiadł stoliku. Odurzony,
przybity N.N., zapłaciwszy za dwa obiady i wino, wyniósł się
czym prędzej.
Jak podaje przypis, Męciński był postacią dobrze znaną w całej Warszawie, po której krążyły anegdoty i jego, i o nim. Wiele z nich przytacza K.W. Wójcicki w Pamiętnikach dziecka Warszawy:
Po powstaniu w 1831 roku stale zamieszkał w Warszawie, gdy wszystko stracił, i należał do karykatur naszej stolicy. Wyniosłego wzrostu, twarzy pociągłej, bladej, z okularami na dużym nosie, tuszy dobrej, z wydatnym brzuchem, chodził po ulicach miasta zwykle z zadartą w górę głową i dumnie spoglądając na przechodzących. Gdy po dolegliwej biedzie przyszła nędza, żył z żebraniny, pożyczając niby po parę złotych — zaglądając do pierwszych restauracji, gdzie znalazł zawsze benefaktora, który mu kupował śniadanie lub obiad.
Wójcicki nadmienił również o wspominanym przez Wilkońską procesie o kosztowności częstochowskiego klasztoru, sugerując zresztą, że hrabia nie miał z nimi nic wspólnego.
[…] raz w dzień uroczysty Matki Boskiej ujrzano go, jak szedł za procesją, jeden z jego znajomych mówi:
— Jak to, pan hrabia tu, a procesujesz się z Matką Boską Częstochowską?
— Nic nie szkodzi — odpowiada poważnie — przyjaźń przyjaźnią, a interes interesem.
24 XII 2013 #Paulina Wilkonska #Stanislaw Mecinski #Kazimierz Wladyslaw Wojcicki